Praca w o?
Publié le 03/08/2018
Extrait du document
«
reminiscencja z pierwszej w życiu kolonii, kiedy podczas zbiórki każdy musiał krzyknąć
swoje imię i pokazać, co lubi robić.
Ja, dziecko, zahukane, z bardzo mocno wpojonym
imperatywem bycia zawsze poprawnym i bezbłędnym (z perspektywy czasu i lat pracy nad
sobą, mogę to stwierdzić), trzęsłam się jak osika, czekając na swoją kolej.
Gardło miałam tak
suche, że z trudem przełykałam ślinę, a co dopiero wydukać trzy litery mojego imienia…
Dobrze, że rodzice nie dali mi dłuższego, myślałam… Nie miałam kłopotów w szkole,
uważano mnie za grzeczne dziecko, bez problemów wychowawczych, mające dobre kontakty
z rówieśnikami, a jednak… Wystąpienie przed obcymi dziećmi okazało się dla mnie
doświadczeniem paraliżującym.
Gdy przyszła kolej na mnie, skonsternowana, jednym tchem,
wyrzuciłam z ust, ,,ewa’’ i zamachałam szybko rękami, że niby lubię pływać (owszem, lubię,
ale są czynności, które darzę większą sympatią – oczywiście trudniejsze do pokazania).
Tak
bardzo ,,bolały’’ mnie te wszystkie spojrzenia skierowane w moją stronę.
Nikt nie usłyszał
tego, co powiedziałam.
W tym momencie zaczęło się najgorsze! Wychowawca z impetem
rzucił do mnie ironiczne: ,, A co, ty niemowa jesteś? Mów głośniej! Trzeba mówić głośno!’’
Dzieci zaśmiały się pod nosem.
W mgnieniu oka zrobiło mi się nieznośnie gorąco.
Poczułam,
jakby ktoś walił mnie obuchem w głowę… Resztę dni podczas kolonii spędziłam w miłej
atmosferze, zachowując wiele dobrych wspomnień.
Po prostu w tamtym momencie bardzo się
zestresowałam, co przerodziło się w atak paniki i totalną bezradność.
Ktoś mógłby mi
zarzucić emfatyczność opisu tego zdarzenia, ale ja naprawdę tak się wtedy czułam.
Wróćmy
z Mielna do sali teatralnej i naszych warsztatów.
Dziewczyny, owszem mówiły cicho.
Nie
uważam jednak, żeby nie było ich w ogóle słychać.
To, co mnie irytowało najbardziej i co
obudziło te wszystkie złe wspomnienia kolonijne, to wtórująca wychowawczyni, która
niczym niezmordowany akompaniament w tle wygrywała swoje partie: ,, No co, ty tak cicho
mówisz!? Nie możesz tego radośniej powiedzieć? To musisz tak pewniej! No dawaj, dawaj,
nie wstydź się!’’ Nie mogłam tego słuchać.
Tak strasznie się wtedy we mnie gotowało.
Jak
można tak do kogoś mówić? Po pierwsze, to nie wychowawczyni prowadziła te zajęcia.
Prowadząca ze spokojem i uwagą słuchała uczestników, słusznie upominając tych, którzy
przeszkadzali podczas prezentacji innych.
Po drugie, jak ktoś, kto pełni rolę wychowawcy
może być tak nieświadomy swoich słów.
Ta pani była bardzo sympatyczna i pogodna, ale jej
uwagi i ciągłe wtrącanie się były według mnie zupełnie nietrafione.
Sama wiem, że jeśli
człowiek się stresuje, to wiele gestów i zachowań w stosunku do swojej osoby odbiera jako
atak.
Prowadzący w takich momentach powinien zrobić wszystko, by tej osobie wysyłać
komunikaty, że zależy mu na jej obecności i na tym, by została wysłuchana.
To nie uczestnik
ma zabiegać o atencję grupy, to zadanie prowadzącego, by tak moderować podopiecznych,
aby każdy czuł się respektowany.
Oczywiście jest to niezmiernie trudne i nie zawsze się
udaje.
Wnioski, które wyciągam i będą przewijać się na łamach tej pracy są często.
»
↓↓↓ APERÇU DU DOCUMENT ↓↓↓